Tradycyjnie postanowiliśmy wyjechać o jakiejś mądrej porze, by po chwili nie okazało się, że już pora obiadowa i należy znaleźć właściwie godną dla naszego towarzystwa knajpę, restaurację czy tzw. meson czyli zajazd.
Wyjechaliśmy więc około 8, by po dwóch godzinach drogi dotrzeć w góry sierra Mariola do małego, pięknego miasteczka, nad którym góruje zamek. W miasteczku znajduje się słynne sanktuarium wykute w skale które również warto zwiedzić. Zaczęliśmy od niemal godzinnego spaceru w stronę sanktuarium a po jego oględzinach skierowaliśmy się w stronę zamku, który przepięknie osadzony na wzniesieniu widoczny był z oddali. Tu w Hiszpanii zamków jest jak psów 😊 i niemalże każda wiocha jakiś zamek lub jego ruiny posiada. Kolejny atut to czyste powietrze, co powoduje, że widoczność oraz światło słoneczne dają niesamowite wrażenia optyczne 😊
Szliśmy więc w stronę zamku, ale przechadzając się przez ryneczek usiedliśmy w knajpce na kawkę z odrobinką lokalnej brandy, mniam mniam super dobra kawka i postanowiliśmy tu wrócić na tapas wracając z zamku. Wejście zajęło nam sporo czasu i było mocno pod górę bo tak to z zamkami bywa, że nie budowali ich w dolinach tylko na wzniesieniach co mnie zawsze zastanawiało 😊
Budowla przetrwała setki lat, wejście na wieżę kosztowało 1 euro od osoby, schody się pięły na wysokość 4 piętra, widok na szczycie zapierał dech w piersi, miasteczko i czyściutkie błękitne niebo. Warto było się troszkę zmęczyć. Kilka fotek i ruszyliśmy w powrotną drogę zahaczając o tą samą knajpkę na ryneczku, gdzie tym razem raczyliśmy się tinto lub piwkiem i tapasami z bobu oraz innymi rarytasami, które knajpa oferowała. Bardzo smacznie i tanio. Poza wybrzeżem ceny w Hiszpanii są niesamowicie korzystne w knajpkach, bo za kilka kieliszków winka, piwko i coś do jedzenia dla 5 osób rachunek 8 euro. Jakoś się wszystkim opłaca a w knajpach często jest trudno znaleźć wolne miejsca, jest oczywiste dlaczego. Nie będę tutaj mądrości ekonomicznych wykładał, jedynie co, to chwalę to, że da się prowadzić taki biznes na marży, która jest akceptowana przez wielu ludzi niekoniecznie z pękatym portfelem.
Następnym celem naszej wycieczki była jaskinia a właściwie to sieć jaskiń w masywie górskim Sierra Mariola. Zaparkowaliśmy potwora Scudo i poszliśmy w stronę wejścia do jaskiń. Nie ukrywam tego, że sądziłem, że będzie bardzo łatwo, prosto i przyjemnie a było jak było… wejście wąskie a potem to już było coraz ciekawiej, w naszym kraju by to nie przeszło. Nie powiem, że było niebezpiecznie, ale bez przygotowania fizycznego w wersji podstawowej, bez szans by się tam poruszać i przechodzić przez wąskie przesmyki usytuowane w suficie, który jest na wysokości 150cm lub podciągać się liną bądź przy jej pomocy opuszczać. Nie jest niebezpiecznie prócz może jednego miejsca, które jest asekurowane przez pracownika. Mnie się bardzo podobało, mojemu 11 letniemu synkowi ogromnie, więc muszę przyznać, że momenty lekkiej adrenaliny były mile widziane. Myślę, że jeszcze raz tam na pewno zawitamy. Po wyjściu z jaskini postanowiliśmy połazić po zabytkowym miasteczku. Wąskie uliczki, mega stare budynki, nie wiem komu by się to mogło nie podobać. Miasteczko usytuowane w paśmie górskim niesamowicie się nam podobało. Zdjęcia to zdjęcia, ale zobaczyć to na własne oczy, to jednak zupełnie inna bajka.
Nastał czas posiłku, pojechaliśmy do jednej z okolicznym słynnych restauracji. Muszę przyznać, że po wejściu byłem w szoku, a właściwie to moje uszy, tak cholernie głośny gwar tworzyło ze stu ludzi przebywających wewnątrz. Jedzenie otrzymaliśmy dobre, ale jadałem już tu lepsze, wino też było średnie a obsługa bardzo powolna, jak to często w Hiszpanii, ale tutaj na wszystko trzeba było czekać dłużej. Byliśmy średnio zadowoleni, ale to była niedziela i w Hiszpanii w tym dniu w restauracjach jest dwa razy drożej ale i tak nikomu to nie przeszkadza, gdyż jest to czas spędzony z rodziną i taki obiad trwa co najmniej dwie godziny. Nasz trwał zresztą niewiele krócej, po doznaniach kulinarnych Ania postanowiła nas zahibernować, nie wiem czy jej się znudziliśmy czy też miała ochotę sprawdzić wielkość moich cojones 😊 Pojechaliśmy popływać w górskiej rzeczce z rozlewiskami, której temperatura wody nie przekracza 18C. Tylko Maks oraz Jose (ale on się chciał pokazać jako bohater) weszli i zaczęli pływać. Maks pływał dobre 15 minut co mnie zadziwiało, że nie zamarzł a jedynie po wyjściu mu było troszkę zimno. Woda czyściutka, przejrzysta, latem genialnie się ochłodzić ale w połowie października dla mnie już za zimno. Mimo wszystko bardzo przyjemne miejsce, do którego też pewnie jeszcze wrócimy.
Wracaliśmy do domu bardzo zadowoleni z dnia i z miejsc, które zostaną nam w pamięci oraz na zdjęciach, które możecie również obejrzeć. Na wycieczkę którą opisałem możecie wybrać się z naszą przyjaciółką, przewodniczką Anią.