Temat ciężki, bo pogoda na Costa Blance dopisuje i jechać nigdzie dalej się nam nie chce, poza tym męczyć psa w upale też nam i psu nie pasuje. Sprawdzamy pogodynkę, która niemal nigdy nie ma racji, jesteśmy w swoistym mikroklimacie, w którym niemal nigdy nie pada deszcz a temperatura jest zawsze wyższa niż podają portale pogodowe. Mimo wszystko odnajdujemy pogorszenie pogody i w przeddzień Dorotka wysyła około 30 maili do miejsc noclegowych z zapytaniem czy możemy u nich przenocować. Szukamy jak zwykle casa rural, czyli po naszemu agroturystycznego pensjonatu lub wręcz chaty, która umożliwia przybycie z psem. Niestety odpowiedzi jest bardzo mało, piszą że na jedną noc nie, tylko co najmniej 2-3 lub że mają właśnie zajęte… no trudno, postanawiamy poczekać do rana i wtedy podejmiemy decyzję o wyjeździe do Andaluzji… Jak zwykle nieco po 7 rano budzę się i idę na 30 minutowy szybki spacer z Belialem na step. Pies tradycyjnie spuszczony ze smyczy, biega i goni od czasu do czasu zajączki, których tu nie brakuje. Po powrocie widzę uradowaną twarz Żonki z informacją, że mamy nocleg, budzimy Maksa, jedziemy do miasteczka, by z naszej ulubionej piekarnio-ciastkarni zjeść ciacho, wypić kawę i vamos do Jaen, miasta oddalonego o niemal 400 km. Po godzinie jazdy dowiadujemy się, że lokalizacja naszego noclegu nie jest możliwa, gdyż nie ma ulicy… jest gdzieś w górach 25km oddalona od malutkiego miasteczka. Dorota rozmawia z właścicielem, którego telefon też nie działa na miejscu, gdyż nie ma tam pola… oj znaczy jest pole ale nie ma sieci ? tak czy owak rezygnujemy z tego noclegu po kolejnej informacji, że trasa dojazdu jest po deszczach w złym stanie i jak nie mamy autka z napędem 4×4 to może utknąć hehe. Mimo wszystko mamy 100km za sobą i nie rezygnujemy, droga jest nam tym razem nie znana, gdyż w tym kierunku się nigdy jeszcze nie przemieszczaliśmy. Mijamy stolicę prowincji Murcję, której nie lubimy ze względu na mega zatłoczenie. Okolice też są mało atrakcyjne, wszędzie rosnące karczochy i coś jeszcze, nie bardzo się nam podoba. Zbliżamy się do Grenady i zaczyna się ciekawie, widzimy zaśnieżone szczyty Sierra Nevada, miejsc, gdzie w dalszym ciągu można jeździć na nartach a po zjechaniu i zdjęciu kombinezonu można w ciągu godziny dotrzeć na plażę i pływać w ciepłym Morzu Śródziemnym. Górskie rejony są coraz bardziej widoczne, zaczynają się pojawiać drzewa oliwne, a po jakimś czasie one wypełniają po sam horyzont każdy kierunek świata. W prowincji Jaen rośnie ich aż 65 milionów a Andaluzja jest największym producentem w Hiszpanii… a Hiszpania największym producentem na świecie mając 32% światowej produkcji… My chcemy kupić oliwę najlepszą, szukamy takiego oliwnego cream de la cream, niekoniecznie drogo ale najważniejsze by dobrze trafić. Miasteczko Jaen nas nieco utwierdza, że co duże to nie dla nas, spore miasto i stolica prowincji jest ładna ale nie tego szukamy i nie mamy czasu przemieszczać się piechotą po tak dużej powierzchni. Przejeżdżamy miasto i zawracamy by dojechać do naszego celu, a mianowicie dwóch miasteczek oddalonych o około 20-30km Ubeda i Baeza, oba znajdują się na liście UNESCO a ich zabytkowa starówka jest ponoć przepiękna. Jest godzina 14 i upał zaczyna dawać we znaki, chodzimy niemal pustymi uliczkami, oglądamy i napawamy wzrok bardzo starą i widowiskową zabudową.
Pies wskakuje do fontanny mieszczącej się na dużym placu przed kościołem, łazi w niej i pije wodę, nikt się tym nie przejmuje, w końcu pies też stworzenie boże… znajdujemy knajpkę zamawiam piwko, dostaję naparstek oraz do tego sporą porcję smażonego sera polanego konfiturą… czyli tapas darmowa przekąska do piwa znaczy do naparstka… wołam kelnera krzycząc mas grande czyli drugie ale większe piwko zamawiam… przynosi mi szklaneczkę… madre mia znowu łyk i połowy nie ma, ale za to dostaję dwa klopsiki w sosie jako tapas… jeszcze jedno tapas i bym mógł powiedzieć, że nie potrzebuję szybko obiadku ?
Idziemy do sklepu z oliwą, który widziałem z okna samochodu, zamknięte bo sjesta… jak prawie wszystko w Andaluzji między 14-17.30 pozamykane… jedziemy do drugiego miasteczka. Już nie pamiętam, które jest bliżej a które dalej, oba dość podobne, oba ślicznie andaluzyjsko wyglądają, moim zdaniem warto odwiedzić. Znajdujemy knajpkę i zajadamy się sporą ilością przekąsek, które zamówiliśmy w podwójnej ilości. Jedzenie smaczne, czuć oliwę i najedzeni idziemy do sklepu z oliwą. Jest wreszcie, ? Pani która nas obsługuje śmieje się jak mówię że szukamy tej najlepszej… mówi, że takiej nie ma, że inne są do kuchni do smażenia itp. a inne do np. nalania na kanapkę czy jako dodatek do sałatek, i podaje nam do posmakowania tą specjalną oliwę do kropienia, nazywa się Esmeralda, jest napisane verde czyli zielona, i jest zielona i bardzo aromatyczna i czuć pieprz oraz coś jeszcze czego nie potrafię opisać. Robimy znowu spore zakupy, oliwa nie jest droga a miejscowa i wiemy że najlepsza bo tu innej nie ma ? wracamy do domku, jest 17 a 400 km do zrobienia. Znaczna część trasy niestety wiedzie drogą klasy C, bardzo ładne pejzaże, ale jesteśmy troszkę zmęczeni i wolelibyśmy autostradę. Upał męczy, mimo to jesteśmy zadowoleni z wycieczki. W końcu udaje się nam dostać na AP7 i o 22 docieramy do Lomas del Golf.