Maj/czerwiec 2019
Wyjechaliśmy jak to zazwyczaj około 8 rano by odebrać Anię z miejsca jej zamieszkania w Torrevieja. Pogoda była idealna do zrealizowania celów wycieczki i nie musieliśmy się martwić że psom które zabraliśmy będzie za gorąco. Pojechaliśmy na północ od Alicante, by połazić po starych mieścinkach które miały niebywały dla nas urok. Tutaj czas stanął w miejscu, ludzi którzy mieszkali w miasteczku nie było zupełnie widać. Jak to Ania zwykła mówić miasteczko widmo, faktycznie trzeba się było mocno naszukać by spotkać kogoś. Spacerowaliśmy wąskimi uliczkami od czasu do czasu zrywając dorodne słodkie czereśnie które wisiały na wielu drzewkach. Nie jadam zbyt często czereśni ale te zrywane, ogromne czerwone były bardzo dobre. Miasteczko nie miało prostego odcinka, albo trzeba było iść w górę albo w dół co było dość męczące, po obejrzeniu mega starej pralni do której wlewała się źródlana woda postanowiliśmy wracać do samochodu i ruszać dalej. Po drodze weszliśmy jeszcze do sklepu mięsnego gdzie lokalne wędliny mogliśmy spróbować i ewentualnie kupić. Nabyliśmy coś co było jakby kaszanką ale w formie kiełbasy, mniejsza o to czy było ale miało niepowtarzalny smak i zapach. Kolejnym punktem wycieczki były jaskinie umiejscowione dosyć wysoko w górach. Po dotarciu najbliżej jak się dało naszym fordem nasza przewodniczka Ania wraz z Dorotą i Maksem zadecydowały że chcą iść szlakiem w górę by zwiedzić jaskinie. Podróż była karkołomna, postanowiłem że wraz z dziadkami zaczekam w samochodzie. Psy też ruszyły w trasę, która jak dla mnie była karkołomna biorąc pod uwagę że Dorota i Maks mieli założone sandały. No ale szpilki na giewoncie też były więc co tam… Poszli i po dłuższej chwili straciłem z nimi kontakt wzrokowy. Po przeszło godzinie czekania gdzie już zacząłem się denerwować zobaczyłem małe punkciki które się przesuwały dość szybko, to były dobermany 😊 po kolejnej godzinie dotarli bezpiecznie do samochodu opowiadając jakie cuda tam napotkali i jak tam jest zarąbiście. Jeśli byście chcieli zwiedzić te jaskinie to oczywiście kontakt z Anią obowiązkowy. Wyruszyliśmy w dalszą drogę, a kolejnym celem podróży były jeziorka z krystalicznie czystą wodą. Pojechaliśmy samochodem ile się znowu dało jadąc przez może 2km szutrową drogą o nie najlepszej nawierzchni a dokładnie to więcej w niej było dziur niż prostego. Postawiliśmy auto w cieniu i ruszyliśmy do źródełka i wodospadu. Miejsce to nie było zbyt często odwiedzane przez turystów gdyż mało kto o nim wie 😊 to zaleta i bardzo duży plus dla Ani że w takie miejsca docieramy. Musieliśmy pokonać jeszcze piechotą około 1km bo autem się bliżej nie dało podjechać ale był to przyjemny spacer lekko pod górkę a potem schodkowe zejście do urokliwego miejsca a konkretnie były dwa miejsca gdzie można było się wykąpać i popływać. Po prawej stronie wpływała woda wodospadem, była zimna i miała około 12-15C ale mimo to postanowiliśmy podpłynąć do wodospadu, drugie i większe jeziorko było ze znacznie cieplejszą wodą która podobno cały rok utrzymuje temperaturę 24C Miejsce super klimatyczne, jestem pewny że tutaj wrócimy. To znacznie ciekawsza alternatywa od hałaśliwych parków wodnych 😊 Popływaliśmy i pokręciliśmy filmy oraz nacykaliśmy sporo fotek. Wracaliśmy do samochodu by ruszyć w ostatni punkt wycieczki, a była to miejscowość Caravaca de la Cruz słynąca na całym świecie jako miasto pielgrzymkowe ze świętymi relikwiami. Do wewnątrz kościoła wejść się nam nie udało gdyż był już zamknięty. Poszwędaliśmy się dookoła robiąc troszkę fotek i wróciliśmy do samochodu. Do villi tres suertes dotarliśmy przed 21 było jeszcze widno, zmęczeni usiedliśmy pod pergolą wypełniając kieliszki czerwonym winkiem kupionym w bodedze.